Ar-Ka

Czas mija szybko.

Dzisiejszy dzień zaczął się jak wiele innych: poranek, praca, obowiązki domowe, czas spędzony z rodziną... Ale dwa lata temu był innym dniem, pełnym smutku, żalu, niezrozumienia, wielu pytań i niedowierzania.

Mija dziś druga rocznica śmierci Helenki Kmieć. Chyba nie znam już nikogo, kto by nie kojarzył o Kim mowa. A to właśnie mi - wciąż jestem zdumiona zwykłą niezwykłością tej części mojego życia - było dane ją znać, poznawać, towarzyszyć Jej i cieszyć się Jej obecnością w naszym życiu. Jest w nim obecna cały czas, tylko w innym wymiarze. Co jakiś czas na nowo wracają do nas różne wspomnienia, historie, obrazy, w których Helenka odsłaniała nam kawałek swojej duszy i serca.

 

Wiele by można o Helence mówić…

Chciałabym poruszyć pewną rzecz, która ostatnio szczególnie mocno mnie dotknęła i będzie to skrytość Helenki. To taka skrytość wynikająca z pokory i z zaczepienia w Panu Bogu. Czuliśmy właściwie wszyscy od niej takie ciepło, taką bliskość i akceptację. Ale zawsze była w niej jakaś tajemnica. W każdym z nas jest.

Chcę dziś, w drugą rocznicę Jej śmierci, dziękować... Pytać siebie Kim ja jestem i co mam do zrobienia, w czym jest zakorzeniona moja nadzieja i czy wierzę, że Moja Misja jest możliwa? 

Gdy tylko myślę: Helenka - widzę Jej piękno i chciałabym dziś podzielić się kilkoma wspomnieniami i tym jaki jest mój obraz Helenki.

 

Gdybym namalowała portret Helenki, jak by wyglądał?

Zapewne miałaby ona oczy pełne radości i nadziei na przyszłość. Oczy widzące drugiego człowieka. 


Głowę kolorową, pełną pomysłów i wielu idei i inicjatyw, które sama wprowadzała w życie i innych nimi zarażała – dzięki czemu powstało i rozwijało się wiele społecznych inicjatyw, wiele o których na pewno nie wiemy nawet że były jej udziałem, bo nie chwaliła się nimi, nie opowiadała szczególnie o tym gdzie właśnie się śpieszy… Była skryta i wiele w sobie zatrzymywała, nie wiem jak często zmagała się z wieloma przeciwnościami, ale zatrzymywała to na sobie, a to czym się dzieliła było czyste i budujące. 


Uśmiech, którym witała nas zawsze – i w tym przypadku zawsze oznacza zawsze – kiedy się widziałyśmy, tak na przywitanie jak i na pożegnanie, zawsze kiedy spotykały się nasze spojrzenia, uśmiech, który nie schodził z jej twarzy.


Ręce pełne Jezusowej troski dla wszystkich których spotykała. Ręce pełne manualnych kreacji i twórczości, talentów – które ogromnie w sobie rozwijała, z niespotykanym zaangażowaniem i oddaniem. Helenka po prostu kochała ludzi i chciała być wśród nich. W swojej prostocie darzyła nas miłością, pamięcią, drobnymi prezentami - często wykonywanymi ręcznie.


Ramiona chętne do obejmowania przyjaciół – do przytulania. Ramiona gotowe do dzielenia się ciepłem, którego dzisiejszy nastawiony na niezależność i dystans świat i ludzie tak bardzo potrzebują.

Jadąc do Boliwii cieszyła się, że będzie mogła pomagać dzieciom. Powtarzała, że nie zaznały miłości, więc chciała okazać im ją poprzez swoją pomoc.

Była jedną z najcieplejszych osób jakie znamy, zawsze miłą i ciepłą. Nigdy nie narzekała.

Była niesamowicie pokorną a jednocześnie bardzo radosną i za wszystko wdzięczną Bogu i ludziom.

Jej życie było tak aktywne i intensywnie przeżywane. Ile w nim było sensu!

 

Postawę wyprostowaną i pełną piękna płynącego z pokory jaką w sobie miała. Nie lubiła by ją chwalić, a już tym bardziej publicznie, więc pokiwała by do nas palcem z niezadowoleniem w tej chwili. I to był jeden z objawów jej pokory, jej cichości, jej piękna. Mówiła cichutko, ale gdy śpiewała… drżały ściany w kościele. Mało kto się spodziewał, że taka kruszynka potrafi wydobyć z siebie potężny głos.

Na Chwałę Bożą!

 

Nogi prowadzące ją daleko. Nogi, które są wciąż w drodze – bo dla niej świat to za mało. Nogi poszukujące sensu i celu we wszystkim co robiła – dlatego przybywała do wielu miejsc w Polsce, i na Świecie by niwelować nierówności i głosić że inny świat jest możliwy: świat oparty na Ewangelii.

To, że była w ciągłym ruchu, że była wciąż W DRODZE, nie przeszkadzało jej tworzyć silnych i pięknych relacji.
Dziś nawet Ci, którzy spotkali ją zaledwie kilka razy w życiu mają silny i trwały Jej obraz.

Jak to możliwe, że zostawiła w nas po sobie tak mocny ślad?

Może właśnie dlatego, że była tak zwyczajnie niezwyczajna?

 

Stopy chętne do wędrowania wszędzie tam, gdzie niezbędna jest praca dla Bożego królestwa. Gdziekolwiek Helenka przebywała tam był jej dom - niewiele potrzebowała materialnie do szczęścia, bo dom to nie mury, a ludzie.

 

Serce ufające Bogu, pełne chęci życia, pełne energii. To była dla nas wielka radość, gdy mogłyśmy razem usiąść i porozmawiać, usiąść i przytulić się. Najczęściej wtedy opowiadała o tym co będzie niebawem robić, za chwilę, jutro, i w kontekście najbliższego wyjazdu misyjnego. Misje dzięki Niej dla nas stały się konkretną i obecną przestrzenią w naszym życiu, dzięki Jej tam obecności a po powrocie dzieleniu się tym czego tam doświadczyła.

Miała plany na przyszłość – zostało to brutalnie przerwane. Szukała szczęścia i dała się prowadzić Bogu, bo “tak jest z tymi, którzy z Ducha narodzili się: nikt nie wie dokąd pójdą za wolą Twą”.

 

Na krótki czas przed wyjazdem do Boliwii powiedziała:

“Kiedy ktoś jest bardzo blisko Boga to mógłby w każdej chwili tak po prostu zniknąć”

 

Helenka PODJĘŁA WYZWANIE i dla Niej stała się to MISJA MOŻLIWA.

 

Jedna z koleżanek powiedziała o niej: Niesamowicie ciepła i czuła. Uwielbiała się przytulać. Pamiętam, jak jesienią rozmawiałyśmy o „pięciu językach miłości”. Gdy usłyszała o tym związanym z okazywaniem ciepła powiedziała: „O, to na pewno mój!” A ja wiem, że ona mówiła biegle we wszystkich tych językach.

 

Wszędzie gdzie przebywała dzieliła się sobą.

Przekazywał swoją miłość tym, że BYŁA. Często bez zbędnych słów.

 

W pierwszych chwilach od Jej odejścia, wszystko co mnie / nas – jej bliskich i przyjaciół – otacza stało się jakby nie ważne. Problemy zminimalizowały się do niewidocznych rozmiarów, a refleksje nad własnym życiem pobudzaliśmy wspominając o Niej od wtorku włącznie non stop. Tak naprawdę do dnia dzisiejszego.

Ona była gotowa do wejścia w przestrzeń, która i dla nas jest celem – do wieczności, do świętości – wierzymy w to i ufamy. My jesteśmy jeszcze w drodze.. Myśląc o Niej nieprzerwanie mamy w głowach kilka pytań:

Czy mam dziś określony cel do zrealizowania by nie zmarnować tego dnia?

Czy wierzę, że mam wszystko co mi jest potrzebne, by wypełnić wolę Bożą w swoim życiu?

Czy moja droga jest sensowna? Czy to co robię ma sens?

Wspominając "Helen" dziś widzę swoją okazję do zrewidowania moich życiowych celów.

 

Helenka była odważna – dla mnie była dzielną niewiastą, otwartą na Słowo Boże, na poszukiwanie w Bogu odpowiedzi na swoje pytania.

Codziennie wiele nowych dróg przed nami, przed każdą nową drogą rodzą się obawy przed tym co nieznane, przed własnymi słabościami, bezsilnością, brakiem umiejętności.

 

Helenka tak wspominała jedna ze znajomych o swojej posłudze w miesiąc po powrocie z Zambii w 2013 r.:

„Nie przerażała mnie inna kultura, inna mentalność, inny klimat. Miałam świadomość, że mogę zachorować. Dopiero kilka dni przed wyjazdem poczułam paniczny strach. Że będę tam i nie będę wiedziała, co robić. Bałam się bezradności. Tak naprawdę, co ja mogę zrobić? Nie zmienię świata. W niedzielę przed wyjazdem była na Mszy Św. w katedrze: - Panie Boże, mnie to chyba przerasta. Może jednak to tylko mój pomysł, a nie Twoja wola, żebym pojechała? Wtedy - wspomina - stała się najbardziej niesamowita rzecz na świecie. W pierwszym czytaniu usłyszałam:

Polecenie to bowiem, które ja ci dzisiaj daję, nie przekracza twych możliwości i nie jest poza twoim zasięgiem. Nie jest w niebiosach, by można było powiedzieć: «Któż dla nas wstąpi do nieba i przyniesie je nam, a będziemy słuchać i wypełnimy je». I nie jest za morzem, aby można było powiedzieć: «Któż dla nas uda się za morze i przyniesie je nam, a będziemy słuchać i wypełnimy je». Słowo to bowiem jest bardzo blisko ciebie: w twych ustach i w twoim sercu, byś je mógł wypełnić.” (Pwt 30, 11-14)”



Na moim portrecie można będzie zobaczyć kogoś wrażliwego na tyle, aby przebaczyć innym... i pokornego na tyle, aby przebaczyć sobie. 
Kogoś na tyle wielkiego, aby otrzymać Boże obietnice... i na tyle małego, aby potrzebować Bożej opieki. 
Zobaczysz dzielną niewiastę, wojowniczkę, dziecko, sługę i czciciela. 
Zobaczysz kogoś, kto JEST dla mnie obecny cały czas i kogo Bóg kocha całym swoim sercem.

Ania Tempińska